Kiedy warto

Z psychoterapii warto skorzystać kiedy przeżywa się:

Ataki paniki,

Życiowe kryzysy, które mimo upływu czasu wciąż się pogłębiają,

Lęki,

Nieustanne napięcie,

Natrętne myśli,

Depresję,

Smutek z powodu utraty ukochanej osoby,

Nieustanny stres związany z odpowiedzialnością,

Trudności w realizacji wyznaczonych celów,

Potrzeba wsparcia i uzyskania dobrej porady,

Samotność,

Nieśmiałość,

Kłopoty z jedzeniem i wiele innych.

 

Po psychoterapii:

Ostatnio z terapeutką wracam "na sesjach" do początków mojej terapii, do chwili, gdy pojawiłam się u niej po raz pierwszy- zamknięta w sobie, zawstydzona. Przerażona utratą kontroli nad swoim życiem. Mimo, że szukająca pomocy - to bardzo "zamilknięta", zasznurowana, nieufna. Opowiadałam o sobie bez emocji, jakbym opowiadała jakiś film. Często i bardzo długo milczałam na sesji, nie potrafiłam się otworzyć, zaufać. Wstydziłam się rozpłakać, byłam napięta. Bardzo długo nie płakałam na sesjach. Przyszłam po pomoc, jednak nie potrafiłam jej w pełni przyjąć, zaufać, uwierzyć, że nikt mnie nie zrani. Nie potrafiłam zaufać do końca terapeutce, przyjąć jej zrozumienia, akceptacji, wsparcia. Zachowywałam się jak zranione, przestraszone zwierzę, które wyczekuje i jest gotowe na atak, bo tylko to zna... a terapeutka czekała cierpliwie, dała mi czas, nie poganiała. Nie złościła się, nie oceniała, nie zmuszała. Po prostu czekała, aż będę gotowa, aż uwierzę, że mogę jej ufać, że gabinet jest miejscem, gdzie mogę poczuć się bezpiecznie. Dla mnie to było coś, czego zupełnie nie znałam. Dziś wiem, że odgrywałam w relacji z terapeutką tylko to, czego nauczyłam się przez lata w rodzinnym domu, gdzie królował alkohol, osamotnienie, brak bliskości, miłości.

Nie mówić, nie czuć, nie ufać - to główne zasady w mojej rodzinie. Jako dziecku towarzyszył mi ciągły lęk, opuszczenie, brak poczucia bezpieczeństwa. Rodzice nie dali mi bezpieczeństwa, wszystko u nich było nieprzewidywalne, zmieniało się, wiedziałam, że nie mogę na nich liczyć. Jedno, co było pewne, to że w weekend będzie picie. Czułam się ogromnie samotna, niekochana, gorsza od innych. Wstydziłam się bardzo swoich rodziców. Pod maską uśmiechu, otwartości, kryła się moja rozpacz, opuszczenie, wstyd, poczucie gorszości. Odcinałam się od swoich uczuć , bo bolały coraz bardziej. Wolałam ich nie czuć, ale niestety nie da się nie czuć selektywnie. Jak się odcinamy od uczuć - to od wszystkich. Powstaje wielka pustka, niby obojętność, ale tak naprawdę dalej człowiek cierpi. To odcięcie się od emocji, od siebie, było początkiem mojego spadania w dół. Uciekłam od siebie, zgubiłam siebie, zabijałam siebie... uciekłam w samotność, milczenie, w fantazję, nieco później w alkohol, jedzenie.

Na terapii uczyłam się od nowa nazywać swoje uczucia, oswajać je, nie bać się ich. Uświadomiłam sobie, że tak bardzo odcięłam się od swoich uczuć, że wszystkie emocje zastępowałam smutkiem. Na pytania terapeutki - co czuję, czułam, odpowiadałam - smutek. Dopiero później byłam gotowa zajrzeć, co kryje się za smutkiem, jakie uczucia schowałam głęboko, by przetrwać jako dziecko. Odcięłam się od uczuć w dzieciństwie, by chronić siebie. Wtedy to było najlepsze rozwiązanie. Jednak teraz, gdy już dzieckiem nie jestem, to rozwiązanie nie jest już dobre, szkodzi mi, utrwala moją samotność, wzmaga cierpienie. Dlatego z sesji na sesję, powoli, uczyłam się na nowo, jak dziecko, stawiać pierwsze kroki w nazywaniu, a potem wyrażaniu swoich uczuć. Było to trudne, bo albo nie czułam nic, albo emocje mnie zalewały, popadałam w skrajności. Nadal to jest trudne i nadal się tego uczę, ale na pewno już jestem o wiele klas wyżej niż na początku terapii.

Psychoterapia nie jest łatwa, ale daje człowiekowi coś bardzo cennego - wolność. Wolność a nie bycie skazanym na swoją przeszłość. Często słyszę, że osoby podejmując terapię oczekują, że ich życie nagle się zmieni, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, że po niej już będą tylko szczęśliwi, radośni. Też kiedyś tak myślałam. Teraz wiem, że terapia to proces, że nic nie zmienia się w jednej chwili. Terapia wymaga odwagi, cierpliwości, wytrwałości i siły, by zmierzyć się z naszą bolesną przeszłością, by pozwolić oczyścić zakażone, wciąż bolesne rany. Ludzie pytają, po co do tego wracać? Po co znowu cierpieć? Takie pytanie pojawiło się też u mnie podczas terapii. Teraz już wiem, że wracamy do tego co było, po to, by przeżyć wszystko raz jeszcze, ale inaczej. Inaczej, czyli przy wsparciu drugiego człowieka, nie samotnie. Przy obecności, bezpieczeństwie, zrozumieniu wracamy tam jeszcze raz, by zmierzyć się z naszą rozpaczą, bólem, które nosimy przez tyle lat w sobie, które nie pozwalają nam spojrzeć w przód, tylko cały czas trzymają w przeszłości, zaburzają teraźniejszość. To na terapii odkopuje się to, co zasypane, opłakuje się to, czego się nie dostało w dzieciństwie i przeżywa smutek. Przeżywając dawne uczucia, mamy możliwość uwolnienia się od ich toksycznego wpływu.

Terapia często porównywana jest do oczyszczania rany. Takie leczenie wymaga czasu, rana nie goi się od razu, wymaga codziennego opatrunku, czyszczenia. To samo dzieje się w czasie terapii - leczymy swoje rany w psychice i sercu. Balsamujemy je, chronimy opatrunkiem czyli szacunkiem, ciepłem terapeuty, uwagą i jego wsparciem, akceptacją. Takie zdrowienie jest bolesne, często powoduje pogorszenie naszego nastroju, pojawia się kryzys. Już wiem, że każdy kryzys to szansa zmiany, stare broni się przed nowym, następuje niejako walka o pozycję. Stare mechanizmy bronią swojej pozycji, nie podoba im się, że się zmieniamy. Warto o tym pamiętać i nie rezygnować od razu, gdy się nam pogorszy - to powtarzam osobom, które podejmują terapię i mają wiele wątpliwości.

Psychoterapia pokazała mi szerszą perspektywę, większe możliwości. Pokazała, że nie muszę być wcale skazana na swoje cierpienie, trudne dzieciństwo, że moja przyszłość, codzienność wcale nie musi być taka sama jak dotychczas, czyli pełna lęku, braku miłości, bliskości i zaufania. Że ja, jak każdy człowiek, mogę być szczęśliwa, mogę czuć spokój wewnętrzny, mogę się rozwijać i robić w życiu to, co mnie interesuje i pasjonuje. Dla mnie to jak nowe odrodzenie, jak budzenie się ze snu. Jak Brzydkie Kaczątko, które spogląda na taflę wody i widzi pięknego łabędzia. Właśnie terapeutka porównała kiedyś moją przemianę do baśni o Brzydkim Kaczątku, które w wodzie widzi obraz pięknego łabędzia, którym jest, a nie wiedziało o tym. Że ja też, jak to Kaczątko, w końcu widzę w sobie pięknego łabędzia. Jeszcze nie mogę uwierzyć, że tym łabędziem jestem ja, ale już go widzę. Wiem już również, że mam skrzydła, ale jeszcze nie wiem, jak ich użyć. Wciąż więc uczę się latać...

Na terapii coraz bardziej poznaję siebie, swoje możliwości, uczę się doceniać swoje osiągnięcia, sukcesy, choćby te najmniejsze. Uczę się szanować siebie, lubić, być dla siebie wyrozumiała. Wcześniej byłam bardzo surowa, nienawidziłam siebie i swojego ciała. Czułam się gorsza, inna, ciągle winna, nie potrafiłam się sprzeciwiać, odmawiać, co często ludzie wykorzystywali. Dzięki terapii to się zmienia, pomału uczę się stawiać granice, chronić siebie, mówić asertywnie "nie", gdy nie mam ochoty na coś. Uczę się troszczyć i dbać o siebie. Podoba mi się poznawanie siebie, swojego potencjału, który przez tyle lat był ukryty, przysypany trudnościami, problemami, zaniedbaniami, trudnymi warunkami rodzinnymi. Czuję się silniejsza, spokojniejsza, pewniejsza, bardziej świadoma swojej wartości. Coraz częściej też czuję, że radzę sobie ze swoimi emocjami. Widzę zmiany jakie zaszły we mnie, lecz ciągle jakby im nie dowierzam, ciągle krytyk we mnie próbuje umniejszyć moje sukcesy, zmiany. Dlatego moja praca w terapii nadal trwa, każdego dnia poznaję siebie, dowiaduję się kim jestem i jaka jestem. I podoba mi się to, co odkrywam. Rozpoczęcie terapii to była moja najlepsza decyzja w życiu. Nie żałuję, mimo wielu trudności, zwątpień, kryzysów. Dziś już też wiem, że zaufanie rodzi spokój...

za: http://psychotekst.com/artykuly.php?nr=215

 

 

 

psycholog online