Psychoterapia humanistyczna

Jednym z najwyraźniejszych i najwcześniejszych przykładów podejścia humanistycznego jest terapia |skoncentrowana |na |pacjencie („client-centred therapy”), którą w latach czterdziestych naszego stulecia stworzył Carl Rogers. Terapeuta spełnia funkcję niedyrektywną („nondirective”) przez cały czas trwania terapii.

Terapia niedyrektywna opiera się na przesłance, że jednostki, które są wystarczająco motywowane, potrafią rozwiązać swój własny problem, jeśli mogą uwolnić się od skłonności do samooszukiwania się i od strachu - w takim stopniu, aby zdać sobie sprawę z istoty swego problemu. Zgodnie z tym, w rozmowie prowadzonej w cztery oczy zachęca się je, aby mówiły swobodnie o wszystkim, co je dręczy i aby podchodziły do tego w taki sposób, jaki chcą. Terapeuta ani nie chwali, ani nie gani, lecz akceptuje to wszystko, co zostało powiedziane, niekiedy przeformułowuje wypowiedzi pacjenta lub pomaga mu w jaśniejszym przedstawianiu (klaryfikacji) jego własnych reakcji, zwracając szczególną uwagę zarówno na uczucia wyrażane przez pacjenta na zewnątrz, jak i na uczucia wewnętrzne, których on doświadcza.

Teoria terapii niedyrektywnej głosi, że dzięki „wygadaniu się” w przyzwalającej („permissive”) atmosferze, pacjenci zdołają zrozumieć pewne związki między swymi uczuciami i zachowaniem. Terapię uważa się za „proces rozwoju”, w czasie którego pacjenci wykorzystują swe potencjalne możliwości dla osiągnięcia dojrzalszego poziomu emocjonalnego przystosowania. Od początku są oni odpowiedzialni za swe zachowanie i decyzje, jak również za przebieg terapii. W czasie terapii nie usłyszy się zdania, że „lekarz wie najlepiej”. Rola terapeuty polega na pozór na „odzwierciedlaniu” („reflecting”) uczuć wyrażanych przez pacjenta. W rzeczywistości jednak akceptacja i zainteresowanie ze strony terapeuty ma największe znaczenie, ponieważ pomaga pacjentowi w rozwinięciu poczucia pewności siebie i siły, potrzebnych do uporania się z trudnymi problemami przystosowania.

Następujący przypadek ukazuje charakter terapii niedyrektywnej, a także charakterystyczne stopniowe zmiany - od uczuć negatywnych do pozytywnych.

„Mary Jane Tilden (pseudonim), 20 lat została przyprowadzona do doradcy przez matkę. Zdawała się ona wycofywać z życia, spędzając większą część swych dni na spaniu, słuchaniu radia lub ponurych rozmyślaniach. Rzuciła pracę i zrezygnowała z wszelkich kontaktów towarzyskich; rzadko zadawała sobie nawet trud, aby się ubrać. Pierwsza rozmowa z nią miała charakter całkowicie negatywny, prócz tego, że decydowała się wrócić, by kontynuować terapię.

Panna T: „(...) kiedy porównuję siebie z innymi dziewczętami, to po prostu wydaje mi się - że nie czuję się w ogóle na siłach, by sobie z tym poradzić (...) one zdają się być tak normalne we wszystkim, co robią; rozwijały się w taki sposób, w jaki każdy powinien rozwijać się na tym świecie. A kiedy patrzę na siebie, to myślę: „No tak, do licha! Ja nawet nie umywam się do nich”. I to był po prostu taki cios, że zaczęłam po prostu zdawać sobie sprawę, iż nie szłam tak szybko tą drogą, jak powinnam - mam na myśli, że po prostu nie robiłam postępów.

Doradca: „To nie było tak, że byłaś zazdrosna, lecz że stopniowo uświadomiłaś sobie, że one były przygotowane do nowego etapu swego życia, a ty po prostu nie byłaś do niego przygotowana (...)”.

T: „(...) jest jedna rzecz, której zupełnie nie potrafię rozstrzygnąć - próbowałam przemyśleć to sobie - no tak, czym jest to - jeśli już o tym mówimy - czym jest to, czego ja naprawdę chcę? A kiedy analizuję samą siebie, nie mogę dojść, czego naprawdę chcę. Tylko, gdy przypatruję się temu, czego chcą inni ludzie, myślę: no dobrze, być może to jest to, czego chcę. To jest bardzo dziwna rzecz i to mi się nie podoba. To właśnie wzbudza we mnie uczucie - że to jest - że nie mogę robić tego, co chcę robić, ponieważ ja naprawdę nie wiem, czego chcę”.

D: „Masz poczucie, że jak dotąd, największym osiągnięciem w tym zakresie było przyjęcie celu, który zdaje się być dobry dla kogoś innego. Lecz nie masz poczucia, że istnieje jakakolwiek realna korzyść, którą z pewnością chciałabyś osiągnąć (...).

W czasie piątej rozmowy pana Tilden omawiała swe pierwsze próby polepszenia własnej sytuacji, lecz podawała wiele związanych z nimi wątpliwości. W ósmej rozmowie zaczęła patrzeć na swe zachowanie bardziej obiektywnie.

T: „(...) żyjąc w rodzinie, z której mój brat poszedł na studia i każdy ma sprawny umysł, zastanawiam się, czy to jest w porządku, że ja jestem taka, jaka jestem i że nie mogę osiągnąć tego typu rzeczy. Zawsze starałam sie być taka, jaką powinnam być zdaniem innych, lecz teraz zastanawiam się, czy nie powinnam po prostu uznać, że jestem taka, jaka jestem”.

D: „Masz poczucie, że w przeszłości żyłaś zgodnie ze standardami innych i nie jesteś pewna, co właściwie należy zrobić, lecz zaczynasz mieć poczucie, że najlepszą dla ciebie rzeczą jest po prostu zaakceptowanie siebie takiej, jaką jesteś (...)”.

T: „No tak, przypuszczam, że to jest właśnie tak. Nie rozumiem, co tak bardzo zmieniło. Tak, rozumiem. Te rozmowy dużo pomogły, a także książki, które czytałam. No tak, właśnie zauważyłam taką różnicę. Widzę, że gdy odczuwam coś, nawet gdy odczuwam nienawiść, nie przejmuje sie. Nie martwię się tym. Czuję się jakoś bardziej swobodna. Nie czuje się winna, że to czy tamto” (Rogers, 1947).

W trakcie terapii pacjentka ta dokonała znacznego postępu w lepszym poznaniu i zaakceptowaniu siebie samej, a więc i w osiągnięciu bardziej zadawalającego przystosowania do życia. Nie przyszło to od razu, były niepowodzenia i nawroty, lecz ogólny postęp był niewątpliwy. Zwróć uwagę, że doradca nigdy nie forsował sprawy, nie wprowadzał żadnych nowych idei, nie dawał rad, nie uspokajał ani nie udzielał napomnień moralnych. Starał się on jedynie odzwierciedlać i klaryfikować uczucia i postawy pacjentki w taki sposób, aby mogła ona lepiej zrozumieć siebie samą.

Może to wydać się łatwym sposobem terapii; lecz trzeba wiele opanowania, aby powstrzymać się od udzielania wskazówek czy interpretacji i narzucenia w ten sposób pacjentowi własnego systemu wartości. Wielu studentów uważa, że terapia skoncentrowana na pacjencie nie tylko wydaje się prosta w przeprowadzaniu, lecz także zbyt prostacka; w jaki sposób mogłoby pomóc coś tak bezsensownego, jak odzwierciedlenie uczuć pacjenta? Być może, w przypadku osoby, która przychodzi do terapeuty specjalnie po to, aby jej powiedział, co ma robić, zarzut ten może być słuszny, choćby dlatego, że jak stwierdzono, powodzenie terapii zależy od oczekiwań danej osoby dotyczących przebiegu terapii. Jednakże ludzie doznający stresu emocjonalnego i cierpień psychicznych odbierają te terapie nie jako zimne odzwierciedlenie przez czyste lustro, lecz jako ciepłe i niezwykle ludzkie zainteresowanie ze strony dobrego słuchacza, który wierzy, że mogą oni sobie sami pomóc.

Należy także wspomnieć, że ta nie oceniająca postawa psychiczna wobec innych nie musi ograniczać się do terapii. Wykazano, że odzwierciedlenie uczuć innych i wyrażanie swoich własnych uczuć jest bardzo skutecznym sposobem komunikowania się w wielu typach stosunków interpersonalnych.

Ważnym aspektem terapii skoncentrowanej na pacjencie już gotowość do poddawania jej technik badaniom empirycznym i do jej modyfikowania w świetle takich doświadczeń. W rzeczywistości, Rogers był pierwszym klinicystą rejestrującym na taśmie magnetofonowej przebieg swoich posiedzeń, co doprowadziło do pierwszej doniosłej analizy procesu terapii.  Z takich badań wyłoniła się idea reagowania na emocje pacjenta i klaryfikowanie tych emocji, a nie tylko słów użytych przez niego. Podobnie, w późniejszej pracy ze schizofrenikami stwierdzono, że w przeciwieństwie do skoncentrowanego na pacjencie podejścia stosowanego wobec neurotyków, większe korzyści osiąga się wtedy, gdy terapeuta zajmuje w czasie terapii aktywną, autoekspresyjną postawę, czyniąc swe własne wewnętrzne doznania, podobnie jak doznania pacjenta, częścią procesu terapeutycznego.

Takie przesunięcie akcentów jeszcze wyraźniej reprezentuje egzystencjalną koncepcję „spotkania interpersonalnego” („interpersonal encounter”), w czasie którego terapeuta może być sobą i ufać swoim własnym doznaniom, respektując jednocześnie wewnętrzne doznania pacjenta i pomagajac mu w ten sposób je zaakceptować. Ten sposób podejścia do pacjenta rozwinął dalej Eugene Gendlin (1973), tworząc tak zwaną psychoterapię uwrażliwiającą („experiential psychotherapy”), która może z powodzeniem reprezentować integrację koncepcji humanistycznych i omówionych przez nas wcześniej koncepcji egzystencjalnych.

Egzystencjalno-humanistyczny pogląd na naturę ludzką nie przypisuje jej żadnej podstawowej |treści, a wskazuje jedynie na pełną znaczenia egzystencję, która wpływa na to, czego się doświadcza i co się wyraża. Nie neguje się obecności irracjonalnych motywów, biologicznych popędów czy społecznego warunkowania, lecz są one czymś drugorzędnym wobec doniosłości faktu, że jednostka ma swobodę wyboru, jak się zachować. Jak sugeruje Frankl, bez względu na nakładane nam ograniczenia, zawsze mamy wolność wyboru, jak się zachować. Jak sugeruje Frankl, bez względu na nakładane nam ograniczenia, zawsze mamy wolność wyboru, co do sposobu, w jaki stawimy im czoła. Nawet w warunkach powodujących najskrajniejsze cierpienia - takich, jak zaznał sam Frankl w hitlerowskim obozie koncentracyjnym - tam gdzie egzystuje człowiek, tam możemy odkrywać sens i nowe oblicza naszego istnienia.